Strony

niedziela, 26 czerwca 2016

Owce, Glaumbaer, Godafoss i Myvatn

Dalej w interiorze żegnamy Kasię

Ruszyliśmy dalej F35 na północ przez interior w kierunku drogi obwodowej nr 1.
Kasia jedzie jeszcze z nami przez jakiś czas, aż stwierdza, że stąd już powędruje dalej.
No więc żegnamy się z Kasią, która ma w planie przewędrować jeszcze pół Islandii. Plecak i dobry humor wystarczają.



Kasia rusza dalej. W tle widać kopczyk kamieni - charakterystyczny element dający się gdzieniegdzie dostrzec z drogi. Być może pozostałości oznaczeń dawnych dróg i szlaków komunikacyjnych?

Owce i konie

Będąc na Islandii nie sposób nie zauważyć owiec. Są dosłownie wszędzie i nie bardzo wydają się przejmować wyznaczonymi dla nich pastwiskami. Mają też w głębokim poważaniu, czy akurat ktoś jedzie drogą, przez którą przechodzą. Czasem trzeba uważać. Jedno jest pewne - islandzkie owce poruszają się rodzinami. Jedno lub dwójka dorosłych, i tyleż małych. Świetny widok.
Pasą się, leżą, biegają, chodzą i odpoczywają w różnych dziwnych miejscach.




Widać też sporo koni. Tradycyjnie konie hodowano dla mięsa, obecnie coraz więcej widać ofert rekreacyjnej jazdy konno. 




Skansen po islandzku

Po jakimś czasie docieramy do drogi nr 1, przecinamy ją i kawałek dalej na północ od Varmahlid docieramy do skansenu Glaumbaer. To takie miejsce z przewodnika - tradycyjne domki z ziemi, kryte glebą i i porośnięte trawą. Miejsce mocno popularne turystycznie. Wycieczki całymi gromadami obsiadają to miejsce a szarańcza bezustannie wylewa się z kolejnych podjeżdżających autokarów. 
Miejsce dla nas dość ciekawe - budowanie z cegieł otrzymywanych z torfu to faktycznie dość wyjątkowa rzecz. Oglądamy i szybko zmykamy przed kolejną szarżą przedstawicieli turystyki zorganizowanej.



Wodospad bogów

Kolejny przystanek to Godafoss. Fakt, na Islandii wody sporo jest, także tej spadającej w dół w różnych konfiguracjach. Wielkimi fanami spadowodów nie jesteśmy, zwłaszcza, że autokary najeżdżają tu też.



Wielkie jezioro Myvatn i geotermalne kąpiele

W końcu docieramy nad jezioro Myvatn.
Pogoda robi się cudowna, więc wieczorem postanawiamy skorzystać z kąpieli geotermalnych w pobliskim geo-basenie.

 





Kąpiel w nocy (basen czynny do 24.00) w temperaturze powietrza ok. 11 stopni Celsjusza to niezwykłe przeżycie. Chociaż może nie ekstremalne, bo przecież w Hveravellir w interiorze było jednak chłodniej i widzieliśmy kąpiących się w czapkach.
Tak czy siak temperatura wody w basenach ma około 38 stopni, a w jednej ze specjalnych wanien aż 42 do 45 stopni. Cieplusio i milusio.

Czystość w kąpieliskach

Z ciekawostek - Islandczycy mają fioła na punkcie czystości na basenach. W związku z tym w łazienkach basenowych w całej Islandii wiszą instrukcje, jak i co należy umyć przed wejściem do basenu. Podobno na niektórych basenach są nawet strażnicy pilnujący czy aby na pewno wszyscy przestrzegają reguł.
Nie posunęliśmy się do robienia zdjęć w łazienkach, więc poniżej zamieszczamy ilustrację zastępczą, z pocztówki... 

 

Jak dowiedziałem się od znajomego, ten klasyk obok nas to Laplander 6x6. Podróżowali nim Szwajcarzy,


Kraina kraterów i twarzowe moskitiery

Jednym z ciekawszych miejsc w okolicach jeziora Myvatn jest Skutustadir i Stakholstjorn. Niesamowite formacje kraterów nad w i wokół niewielkiego jeziorka. 




 


Nasze gustowne nakrycia głowy to efekt wzmożonej aktywności superupierdliwych mikro-muszek. Co prawda nie było tak źle, jak opisywał Szy w swojej relacji z rowerowej wyprawy na Islandię, gdzie nie sposób było zjeść posiłku przez to cholerstwo, ale woleliśmy nie ryzykować. Zwłaszcza Grześka meszki upodobały sobie jako obiekt nalotów.
Także moskitiera na twarz - obowiązkowo.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz