wtorek, 22 sierpnia 2017

Park i pałac w Bukowcu koło Mysłakowic. I pokutny krzyż...

O siódmej trzydzieści rano wskakuję spontanicznie na rower, żeby zrobić małą rundkę do Bukowca przed śniadaniem. Cel - Bukowiec.
Trasa rowerowa wyznaczona przez Naviki wiedzie częściowo przez osiedla, częściowo po szosach. Tak czy siak, po 25 minutach jestem przy pałacu w Bukowcu.



W porównaniu z innymi pałacami w okolicy (zwłaszcza z Wojanowem i Łomnicą), ten nie robi najlepszego wrażenia. Przy tamtych wygląda jak biedny i nieco opóźniony w rozwoju kuzyn.
Ale za to w okolicy się dzieje! Odrestaurowywany jest właśnie folwark. Jego większość, bowiem jedna ze stodół już jest "zrobiona", a obecnie działa tam artystyczna kawiarenka. Jedzenie, kawka, koncerty, cud miód.



Posiadłość onegdaj należała do barona i baronowej von Reden. Z opisu wynika, że bardzo przyczynili się do rozwoju terenów, które im podlegały.






Sam park zaś to założenie realizujące najnowsze ówcześnie trendy i zasady projektowania krajobrazu. Ówcześnie, czyli w wieku XIX, wieku romantyzmu i ogrodów w stylu angielskim. Rozległych, naturalnych (w zasadzie pseudonaturalnych), romantycznych.

W Bukowcu nie jest inaczej - kilka połączonych zbiorników wodnych, tajemniczy krąg druidów w potężnym dębowym zagajniku, dziesiątki metrów romantycznie wijących się ścieżek odkrywających przed nami wspaniałe fragmenty krajobrazu, ze szczytami Karkonoszy w tle.







Bukowiec opuszczam przy dźwiękach kończącego się koncertu w Artystycznej Stodole.
Postanawiam jeszcze odnaleźć pokutny krzyż z okresu średniowiecza, który podobno stoi jeszcze przy drodze od kościoła w górę wioski.

Jest! Faktycznie przy drodze. Opisany jako zabytek historii. Dokładny czas postawienia nieznany. Między wiekiem XIV a XVI. 


Bardzo podobny do tego w Miedziance (Miedziana Góra, dawny Kupferberg), tamten w Miedziance podobno aż z wieku XIV. Ten w Bukowcu - nie wiem.
Ale widzę, co ma wyryte. Włócznia. Możemy się domyślać co tu zaszło. Rycerz? Żołnierz? Bandyta? Zabijaka? Pozbawił włócznią kogoś życia właśnie w tym miejscu. W wyniku jakiejś kłótni? Zatargu? Może na zlecenie? Tak czy siak, musiał odpokutować. Zamiast zapewne kary śmierci, która i tak niewiele dobrego by przyniosła poszkodowanym i reszcie społeczności, morderca musiał odpokutować swój czyn. Jaką pokutę otrzymał? Tego nie wiem, ale mogło to być na przykład dożywotnie utrzymanie rodziny zabitego. Mogło to też być ufundowanie kościoła, sierocińca, czy też inny sposób sfinansowania jakiegoś obiektu użyteczności. Mogła to też lub dodatkowo być pielgrzymka do Ziemi Świętej.
Co dokładnie tam zaszło, kto kogo zabił, z jakiego powodu,  oraz jaką pokutę otrzymał zabójca? Moja wyobraźnia galopuje na pełnych obrotach, kiedy pedałuję przez Bukowiec i Mysłakowice z powrotem do Łomnicy.

środa, 16 sierpnia 2017

Maciejowa 2017, czyli rok później

Wakacje 2017. I znów w Karkonoszach. I znów odwiedzam Maciejową, tym razem na wypadzie rowerowym z synkiem. Zachęcony wpisami pojawiającymi się przez ubiegły rok na fanpage'u Zapomnianego Pałacu i Parku w Maciejowej (link w poprzednim poście o Maciejowej) jestem wypełniony po końcówki włosów ciekawością.
Co się zmieniło? Czy park wygląda lepiej? Czy właścicielom parku udało się odrestaurować mauzoleum Emila Beckera oraz odpowiednio je zabezpieczyć? A może da się już wejść na wieżę widokową?

No więc dojeżdżamy na rowerach na miejsce. I tu  pierwsze zaskoczenie - na wejściach do parku, które pamiętam z zeszłego roku teraz stoją szlabany, zamknięte na kłódkę. Miłe / niemiłe zaskoczenie. Skutecznie bowiem mogą utrudnić wejście z rowerami na teren. Jak wyjaśni później właściciel, utrudniają je również szabrownikom i złodziejom drewna, ale o tym za chwilę.


No nic. Przypinamy rowery do słupków z opisami i ruszamy na zwiedzanie Maciejowego parku AD 2017. 

Zmiany w parku pozytywne - następuje kontrolowana wycinka drzew i krzewów w celu przywrócenia parkowego charakteru tego terenu. Otwierają się widoki, odkrywane są zarośnięte ścieżki. Ale przy okazji nie brakuje złodziei drewna, stąd wspomniane wcześniej szlabany.


W pierwszej kolejności widzimy Ptaśki - instalację z sierpnia 2016 roku. 
Filip zachwycony.


Następnie kierujemy się wprost do mauzoleum Beckera. Przyznam, że tutaj mam wyśrubowane oczekiwania. Sądząc bowiem z obserwowanych w zeszłym roku prac wokół mauzoleum oraz wpisów na fanpage'u tego miejsca, spodziewam się znacznej poprawy stanu tego obiektu. 


No ale niestety - rozczarowanie. Stan w zasadzie niewiele zmieniony. Schody w dalszym ciągu zawalone, wokół wciąż leży kilka kamiennych fragmentów budowli, które odpadły jakiś czas temu. No ale może nie ma się co dziwić, zważając na to, że prace prowadzone są środkami własnymi właściciela i mieszkańców Maciejowej, bez żadnego większego zaplecza finansowego. A jak się również mi się wydaje - być może także w atmosferze nie zawsze panującej jednomyślności co do dalszych losów tego miejsca. Więc jak na takie warunki, to fakt, że dach jest zabezpieczony, to i tak pewnie sporo. Pojawiły się również drabinkowe schodki z boku budynku, aby można było wspiąć się do wejścia trochę wygodniej niż do tej pory. Super.
Wspinamy się, i co widzimy? W wejściu stalowa krata zamknięta na kłódkę... Nie można wejść. W środku ni śladu wieńców, kwiatów, zapalonych świec (jak to pamiętam z zeszłego roku).


A co za kratą? Łypie na nas okiem złowroga czaszka z dredami na jakimś podeście? kawałku popiersia? Wokół leżą porozrzucane różne bliżej nieokreślone fragmenty niewiadomoczego... Ogólny bałagan i jakimś takim smutkiem wieje. Ale nie takim poważnym, nostalgicznym, historycznym... Jest jakoś dziwnie...
Później dowiaduję się, że ten bajzel w mauzoleum to wynik wandalizmu, a czaszka z łypiącym okiem i rozrzucone wokół zdezelowane części to potwór z horroru Redwood. Pamiątka po filmowcach, którzy wykonywali zdjęcia do tego filmu w roku 2016. Potwór został na pamiątkę po ekipie filmowej. Uzyskał honorowe miejsce w mauzoleum Beckera. Miło, miło... Ale czy to na pewno właściwa postać na właściwym miejscu? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony to na pewno krok do uatrakcyjnienia tego miejsca i ocalenia go od niepamięci. Ale czy to na pewno odpowiedni sposób? Styropianowy rekwizyt (nota bene przed zniszczeniem całkiem atrakcyjny wizualnie) w grobowcu jednego z ostatnich właścicieli tego terenu. W miejscu, bądź co bądź, pamięci? Nie jestem przekonany do trafności tego pomysłu, mimo, że rozumiem szczere chęci obecnych właścicieli...
Zwłaszcza, że znalazł się też jeden lub więcej niezadowolonych z takiego obrotu sprawy i po prostu fizycznie zniszczyli potwora zostawiając wnętrze mauzoleum w opłakanym stanie. Końcowy wynik całej historii ze zdjęciami do filmu mimo wszystko opłakany. Załamka.


A co z pozostałym obszarem parku? Idziemy w kierunku wieży widokowej. Wieża uzyskała stosowne przedpole i prezentuje się znacznie okazalej. Lepiej ją widać także z daleka, szczyt wystaje ponad drzewa. Widać, że zrobiono też nowe drewniane stropy w wieży.


Ale do zewnętrznych schodów nadal nie można się dostać. Brakuje wciąż sporego fragmentu, którym można by wejść z poziomu gruntu na poziom +1. Bez sporej drabiny ani rusz. No ale może to lepiej, bo wieża wciąż jest w takim stanie, że zasady bezpieczeństwa zwiedzających to wciąż sfera marzeń.


No nic. Szkoda, że nie można zobaczyć widoku ze szczytu wieży. Kierujemy się okrężną ścieżką wokół pozostałej części parku w stronę szlabanu i zaparkowanych tam rowerów.

Park zdaje się robić coraz lepsze wrażenie. Właściciel i osoby mu pomagające wydają się robić co tylko w ich mocy, aby ocalić to co zostało z tego miejsca.
Pytanie tylko, czy wszystko co robią, przyczynia się do tego? 
Tak czy siak, będę zawsze chętnie wracał to miejsce, jeśli tylko będę miał do tego okazję.











poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Park pałacowy w Maciejowej

Park w Maciejowej



Dzisiaj wyrwałem się sam na wypad rowerowy. Rower pożyczony, wypożyczalnia przy Osadzie Śnieżka, w której akurat spędzamy letnie wakacje. Warunki rowerowe w okolicy świetne, ścieżki, drogi itp. Nic tylko pedałować.
No więc dopedałowałem na przedmieścia Jeleniej, i zapragnąłem wjechać na szczyt Maciejowej.
I co znalazłem na szczycie? 
Zrujnowaną wieżę widokową z końca XIX wieku, postawioną w miejscu dawnej wieży rycerskiej przez ówczesnych właścicieli okolicznych terenów - Beckerów.

 

 



Jak widać, ktoś dba o to miejsce, chyba od niedawna. Są tablice i opisy miejsc, a nawet wyznaczone trasy / ścieżki przez, jak się okazało - park pałacowy.
Wychodzi na to, że wdrapałem się na Maciejową nie z tej strony i odkrywam tajemnice od końca. Nic to, jadę dalej.







 

Totalne zaskoczenie i absolutne wrycie w ziemię. Rodzinne mauzoleum ostatniego z Beckerów na tych ziemiach. Budowla z końcówki XIX wieku. Czerwony granit, marmury... Stan - opłakany, ale pozytywnie coś się z obiektem dzieje. Ktoś przeprowadza renowację obiektu i otoczenia.
Krótka wspinaczka po resztkach schodów, wizyta wewnątrz... Palą się znicze, są świeże kwiaty, ktoś pamięta, przychodzi, dba. Bardzo to budujące, że mimo ruiny w jaką popadł park i mauzoleum, to jest ktoś, komu to nie jest jednak obojętne.
Zaglądam w dół schodków do krypty...



Czy to trumna? 

Z mieszanymi uczuciami ruszam dalej w dół parku, obok ocalałych dwóch z 11 stawów.



Jest informacja o pałacu Beckerów... W roku 1964 zaorany, ślad nie został. Teraz stoi hurtownia budowlana... Ehhh... 
Na pocieszenie - rejon Karpacza, Łomnicy, Kowar jest zwany doliną pałaców, zachowało się ich bardzo, bardzo dużo.
Ten jest jednym z tych, którym się nie udało dotrwać do naszych czasów.
Szkoda.
Ale park, Maciejowa z wieżą i mauzoleum - niesamowite. 
I ktoś mimo wszystko o to dba, przeprowadza renowację obiektów i rewaloryzację parku. Nie wiem kto, bo informacje były niepodpisane, ale może na fanpage "Zapomniany Park i Pałac Maciejowa" można dowiedzieć się więcej.



piątek, 12 sierpnia 2016

Twierdza Kłodzko



Czołg w twierdzy

Zdjęcie powyżej może trochę mylące, bo twierdza pochodzi z wieku XVII, a ukończona została w wieku XIX jako jedno z największych założeń obronnych i fortyfikacyjnych nowożytnej Europy.
No ale czołg też znajduje się tu nie bez powodu - w twierdzy kręcono część zdjęć do polskiego serialu wojennego wszechczasów - "Czterech pancernych i psa".
O muzeum i oprowadzaniu przez przewodnika nie będę się rozpowiadał, bo jest podobne jak w wielu miejscach w Europie i na świecie. Poza tym wiele można się dowiedzieć w przewodnikach i internecie, chociażby tutaj.




A dlaczego twierdza Kłodzko znalazła się na blogu? 


Z dwóch powodów:
1. Założenie jest w całości oryginalne, jakimś cudem niezniszczone przez żadne działania wojenne.
2. Zawiera ewenement na skalę światową - tunele (chodniki) kontrminerskie zachowane w całości.

 

I właśnie to drugie jest najbardziej ciekawe. 


Co to są chodniki kontrminerskie? 


Otóż jest to taki wynalazek sztuki fortyfikacyjnej, który polega na budowaniu podziemnych tuneli o różnej konfiguracji, wybiegających kilkaset metrów w przedpole fortecy w stronę, z której mógł atakować wróg. 
Tunele te w założeniu miały być zaminowywane i w razie potrzeby wysadzane przez obrońców twierdzy, aby niszczyć w ten sposób umocnienia, pozycje, uzbrojenie i ewentualne podkopy tworzone przez wroga oblężającego twierdzę. Taka zabawa w Dynablaster.
Te w Kłodzku wybiegają 200 m przed twierdzę i mają łączną długość 7 km! Tunele nie były nigdy użyte w warunkach bojowych, więc całość jest dostępna, z czego do zwiedzania przystosowano 1 km. Przejście z przewodnikiem w stroju z epoki (nasz był akurat w mundurze pruskim, gustownym, żółto-niebieskim) jest ciekawym przeżyciem, zwłaszcza jak zgaśnie światło. Można się wtedy poczuć, jak prawdziwy miner z tamtych czasów, który przecież miny w tunelu budować musiał w całkowitej ciemności. Nie było bowiem dobrym pomysłem podchodzenie ze światłem (czyli płomieniem) do ok. 3 ton ładunku wybuchowego składającego się w całości z czarnego prochu.
Większość tuneli w Kłodzku ma wysokość 150-160cm, niewiele - 180-190cm, a kilka - 90-100 cm. Ta najniższe to tzw. tunele nasłuchowe. Minerzy sprawdzali w nich, czy słychać przeciwnika budującego podkop pod twierdzę.
Przy okazji zwiedzania dowiedziałem się dwóch ciekawych rzeczy, w tym jednej o sobie:
1.  nie mógłbym być minerem, bo:
   a) jestem za wysoki (minerzy mieli do 160cm wzrostu, aby biegać bez pochylania się w tunelach)
   b) po 10 minutach chodzenia w tunelach pękłby mi kręgosłup, co bezpośrednio zresztą wiąże się z punktem a)
2. zawsze zastanawiało mnie i napawało głębokim zdumieniem nad nieskończoną głupotą ówczesnych generałów. Po jaką cholerę mundury wojsk z czasów napoleońskich miały takie kretyńskie, jaskrawe kolory i równie kretyńskie czapki? Zawsze wydawało mi się to mega głupotą, aby wychodzić w pole do bitwy ubranym jak pajac na paradzie, stawać w rządku i strzelać do równie idiotycznie ubranych pajaców po drugiej stronie. Po czym tamte pajace (te które nie padły po pierwszej salwie) robiły to samo. 
Ha! Otóż do czasu tylko! Po kilku salwach pole bitwy robiło się tak zadymione od palonego czarnego prochu, że nie było widać końca lufy własnego muszkietu, nie mówiąc już o reszcie oddziału. Zwłaszcza przy bezwietrznej i wilgotnej pogodzie, kiedy właściwie cały ten siwy dym słał się tuż przy ziemi. Nie było widać dosłownie nic. Poniżej namiastka:


źródło: http://www.twierdza.klodzko.pl/media/k2/items/cache/2ff2ba0051687eef5ca0459cf942940c_XL.jpg

źródło: http://s.tvp.pl/images/4/6/3/uid_4636d72eddb10152677383a3d14281081434538023107_width_700_play_0_pos_3_gs_0.jpg

No i zagadka rozwiązana. Śmieszne czapki i stroje jak z odpustu miały bardzo praktyczne zastosowanie - lepsza widoczność i orientacja dowódców wojsk podczas bitwy. Inaczej - zero kumacji kto gdzie jest i do kogo strzela. A łączności radiowej i współrzędnych geograficznych podawanych przez radio - nie było.

No to się dowiedziałem, co zresztą zmieniło trochę moje podejście do sztuki wojennej tamtych czasów o tyle, że już się z niej tak nie naśmiewam jak kiedyś. Może spojrzę teraz łaskawszym okiem na mundury legionów.

W każdym razie - miejsce oryginalne, niezbyt zaśmiecone przez budy, dmuchańce i inne przejawy radosnej kapitalistycznej twórczości. A chodniki kontrminerskie - po prostu petarda!

środa, 10 sierpnia 2016

Stezka v oblacích



Spacer w chmurach

Stezka v oblacích, inaczej mówiąc - Ścieżka w chmurach, a w języku międzynarodowym - marketingowy Skywalk.

Kto by się spodziewał, że w czeskiej gminie Dolni Morava liczącej 300 mieszkańców (gmina!) powstanie ewenement na skalę europejską (a może i światową?)
A jednak! W grudniu 2015 oddano do użytku konstrukcję będącą połączeniem wieży widokowej, platformy spacerowej i, uwaga, zjeżdżalni!
Rzecz jest nowiutka i powstała, bądź co bądź, chyba z pobudek ekonomicznych. Ale co tam, nie umniejsza to przecież autentyczności tego niesamowitego tworu.







Trochę liczb:
- 1116 - wysokość w m n.p.m
- 55 m - wysokość konstrukcji
- ok. 100 m - długość zjeżdżalni
Atrakcja leży na szczycie Śnieżnika. Dostać się tam można na dwa sposoby - wyciągiem krzesełkowym (4 osoby), do którego trzeba kawałek dojść z parkingu, lub też - trasą pieszą. Można też rowerem lub hulajnogą w wydaniu górskim (!)
My wjechaliśmy wyciągiem.





U góry jest przyjemna knajpka oraz milusi plac zabaw dla dzieci.
Na górny taras SkyWalku wchodzimy po łagodnej i szerokiej rampie, tak samo też schodzimy. Ale możemy też zjechać po zjeżdżalni - monstrum. Niestety, podczas naszego pobytu była nieczynna. Nie natknąłem się również na żadne filmy pokazujące zjazd tym potworem. Także nie wiem w sumie, czy ktokolwiek kiedykolwiek z niej zjechał.



 

  



Na górnej platformie czeka na nas ciekawe przeżycie (dla chętnych oczywiście) - przejście po siatce nad 50-metrową otchłanią górskiego powietrza. 



Cokolwiek by o tym miejscu nie mówić i nie myśleć - na pewno architektonicznie i konstrukcyjnie jest to rzecz niezwykle ciekawa i wyjątkowa. Budzi zaciekawienie i podziw, miejscami przestrach i respekt. 
Przy dolnej stacji wyciągu na Śnieżnik jest też niesamowity plac zabaw dla dzieci. Niestety płatny, ale warto - mało jest takich placów zabaw w Polsce, a nawet Europie.


Infrastrukturę uzupełnia jeszcze kilka atrakcji, znajduje się tam również całkiem przyjemny, nowoczesny hotel. 


Całość pozbawiona wydaje się nachalnej komercji i wszędobylskich reklam.

Jednym, słowem - ciekawie, nietypowo, nowocześnie, bez dmuchańców i bez napinki.

Warto polecić.