czwartek, 30 czerwca 2016

Seljalandsfoss

Ostatni już spadowód na naszej trasie po Islandii...
Znowu - miejsce ikona, pełno o nim w internecie i każdym przewodniku na temat Islandii. 
Więc nie będziemy za dużo pisać o samym wodospadzie, oprócz tego, że faktycznie jeden z ciekawszych i warto go zobaczyć.
Za to wokół wodospadu są ciekawe rzeczy - stare zabudowania dawnych zagród, przyjemne miejsca kempingowe, drugi wodospad, którego nazwy nie potrafimy powtórzyć oraz... niesamowita knajpka z na wpół-dzikim kampingiem i króliczkami.
Prowadzona przez angielskojęzycznego właściciela. Nie dowiedziałem się, skąd dokładnie jest, ale powiedział, że jakiś czas mieszkał pod Nowym Targiem. Świat jest jednak mały.

  











 

 

To tyle z trasy. Teraz do stolicy...


środa, 29 czerwca 2016

Lodowce!




Droga z fiordów


Po drodze z fiordów wschodnich w kierunku południowych lodowców, z których większość to część potężnego Vatnajokull zatrzymujemy się na chwilę przy niecodziennym budynku...







Centrum Þórbergur (Thorvergur) w Hali, bo o nim mowa, to obiekt zawierający w sobie muzeum, bibliotekę i restaurację oraz hotelik.
Architektonicznie - przyznam, że nie wiem co o nim myśleć. Na początku wzbudza reakcje na pograniczu śmiechu i niedowierzania. W XXI wieku ktoś jeszcze bawi się w takie tanie postmodernistyczne zagrywki bryłami, w dodatku jeszcze nie siląc się na jakieś metaforyczne niuanse, ale waląc prosto z mostu dosłowną karykaturą książki prosto między oczy?
A jednak... Ćwierć walca wbite w prostopadłościan, pionowa ściana oddzielająca jedno od drugiego i długa na 50m fasada z grzbietami tomów... Sztuka? Kicz? A może coś pomiędzy...  Fakt, że miejsce poświęcone jest islandzkiemu pisarzowi o nazwisku Þórbergur Þórðarson, więc tematycznie bardzo pięknie pasuje. Ale żeby od razu tak dosłownie? Fascynujące zjawisko jednak.
A wewnątrz? Zgoła inny świat. Subtelnie, z wyczuciem i wyważeniem. Jasno, przestronnie. Miło. Polscy robotnicy posilający się w restauracji. A w ogóle, Polaków i nasz język można spotkać niemalże wszędzie. Najwięcej jest reprezentantów branży budowlanej, przemysłowe i hotelarskiej (wszystkie zawody, głównie pracownicy fizyczni)
No ale wracając do wnętrza budynku...
Subtelne i intrygujące ozdoby na wielkich oknach patrzących na ocean robią bardzo miłe wrażenie.


Islandzki posiłek

Podobnie jak zupa z barana. Nareszcie jakieś islandzkie danie! Mniam.



Piesza wędrówka

Posileni baraninką, postanowiliśmy porwać się na pieszą wycieczkę po islandzkich górach i podejść do lodowca. 
Wybraliśmy 4,5 godzinną trasę do jęzora Skalafellsjokull

 

Marsz zaczęliśmy przez pastwiska u jakiegoś gospodarza, który użyczał również podwórka firmie organizującej wyprawy zmotoryzowane na lodowiec.
Trzeba powiedzieć, że auto do takich wypraw robi wrażenie...



Pogoda zmieniała się dosłownie co minutę, od słoneczka, poprzez lekką mżawkę, aż do totalnej ulewy, która uziemiła nas na trasie na dobre 15 minut. Górskie ubrania się sprawdziły, a peleryny przydały jak nie wiem co...



Lodowiec Skalafellsjokull

Wycieczka górska bardzo przyjemna, totalny reset i wyciszenie. Ale spodziewaliśmy się, że podejdziemy bliżej do jęzora.



  







 

Grzesiek naprawia Islandię

Widać, że infrastruktura turystyczna na Islandii dopiero powstaje. Tutaj też natknęliśmy się właśnie na tablicę informacyjną w trakcie montażu. Monter najwidoczniej poszedł po narzędzia...



Lodowa laguna

Po tej wyprawie ruszyliśmy dalej do laguny lodowej Jokulsarlon. Miejsce reklamowane w każdym przewodniku i na każdej stronie internetowej poświęconej Islandii. Myśleliśmy, że sztampa, szarańcza i tak dalej. W sumie trochę tak, ale osobiste doświadczenie jednak przerasta wszelkie uprzedzenia i oczekiwania. To miejsce jest po prostu niesamowite. I chłodne przy okazji.
















Diamondbeach - kryształy na plaży.

Przepięknie i autentycznie... 
Ale to dopiero diamentowa plaża zwaliła nas naprawdę z nóg.
Jest to jedno z miejsc,  w którym kra lodowa po oderwaniu od nie tak odległego znów lodowca płynie w dół do oceanu. Wpada do niego po czym raz dwa ten wyrzuca ją na brzeg w najrozmaitszej postaci. Wielkie bryły lodu, mniejsze kawałeczki, aż do drobniutkiej lodowej biżuterii leżą na plaży daleko jak okiem sięgnąć. Coś niesamowitego. Myślę, że zdjęcia nie oddają tego co można tam zobaczyć i poczuć, chociaż bardzo się staraliśmy fotografując.







 

 

Spotkanie ze skua

W pewnym momencie Grzehoo postanowił wejść tam, gdzie nikt nie chodzi, co skończyło się atakiem zaniepokojonych mew. Tym razem nie były to przelewki, bo zaatakował nas duet w zasadzie nie mew, tylko wydrzyków wielkich, inaczej zwanych skua. 



Nie było żartów, trzeba było wiać co sił. Napędziły nam stracha, nie powiem. Na koniec odprowadziły nas wzrokiem aż były pewne, że nie mamy zamiaru wrócić...

Fjallsjokull

Jak już ochłonęliśmy, pojechaliśmy dalej do Fjallsjokull. Jęzor lodowca był jakby na wyciągnięcie ręki z kamienistej plaży. Stojąca, spokojna, niczym niezmącona woda w zestawieniu z białym lodowcem i czarną plażą tworzyły niesamowitą konfigurację krajobrazowo-plastyczną.









Islandczycy chyba też się zorientowali, że to fajne miejsce, bo zaczęli budować infrastrukturę dla obsługi turystyki kwalifikowanej.





Ostatnim z jęzorów, który dane nam było zobaczyć, był Skaftafell.
Bardzo zjawiskowy, również zdawałoby się - na wyciągnięcie ręki.